Tuesday 27 July 2010

problemy z medytacją przy zaburzeniach lękowych

Z ilości komentarzy wnioskuję, że najwyraźniej niewielu psycholi ;) chce medytować. Z paroma osobami z forów rozmawiałem na gg, także z grubsza wiem, gdzie są problemy. Moje problemy były dokładnie w tym samym miejscu, więc coś tutaj napiszę o tym. Post zacznę (I) od opisu swojego przypadku, jako że pod względem problemów aż tak się nie różnimy i myślę, że można to uogólnić na generalny przypadek człowieka z zaburzeniami lękowymi. ;) Potem napiszę (II), co o tych problemach myślę i jak sobie z nimi radzić. Na koniec (III) wrzucam kawałek wykładu na youtube'ie człowieka, który w temacie medytacji jest co najmniej kilka skal bardziej kompetentny ode mnie, a który mówi o niej w kontekście ataków paniki.

I.
Odkąd pamiętam, podczas medytacji zdarzało mi się odczuwać niepokój. Nie częściej, niż inne emocje. Potem, po depresji przyszły ataki paniki, derealizacja. Pierwsze epizody kojarzę głównie z chemią umysłu - piłem sporo alkoholu po ssri, czasem wystarczyło trochę trawy. Wtedy była to dla mnie dość łagodna sprawa, miałem ataki paniki może raz na tydzień, potem parę godzin czułem, że wszystko jest dziwne i nierealne, głównie gdy mnie stres dopadał. Nie było z tego dużego halo i wystarczyło, że zmieniłem lifestyle na bardziej zdrowy i mi praktycznie przeszło. Rok później pojechałem na mój pierwszy kurs Vipassany. Nie byłem wtedy szczególnie wprawiony w medytacji, poza tym przyjechałem tam w wakacje, zmęczony, na kacu i miało to wpływ na moją koncentrację przez cały kurs. Jeżeli nie wiesz, czym są kursy Vipassany, możesz o tym poczytać tutaj: http://dhamma.org lub najpewniej gdzieś na tej stronie. Trzeciego dnia w nocy pierwszy atak paniki, czwartego następny, również w nocy, piątego stamtąd wyjechałem, nie wytrzymałem. Wtedy jeszcze kojarzyłem zjawisko d/d z chemią i ciężko mi było zaakceptować, że jest to proces mentalny i mogę go wywołać samymi emocjami. Opuściłem obóz, lęk całkowicie zniknął, zaświeciło słońce, jak zwykle po kursie Vipassany, nawet nie ukończonym, czułem się jak nowo narodzony.

Potem przeżyłem sporo koszmarów, nierzadko z własnej głupoty (używki), jednak to o czym tutaj chciałem napisać, to okres, w którym derealizacja i lęk praktycznie mnie nie opuszczały. Wcześniej bardzo bałem się medytować z "niezdrową" głową. Wydawało mi się, że jak tylko się na chwilę zatrzymam i spojrzę na to, co mam w głowie, od razu zwariuję. Byłem okrutnie zmęczony tymi wszystkimi myślami, czułem się w sytuacji bez wyjścia. Wtedy pierwszy raz usiadłem na poduszce podczas ataku paniki i mimo wszystkiego, co czułem, obserwowałem. Tak się skończył mój najdłuższy ciąg derealizacji, wtedy mnie puściło i przez moment nawet mi się wydawało, że mam to z głowy na zawsze, ale jeszcze trochę musiałem przejść. ;) Doświadczałem jeszcze dość wiele d/d, ale już bez ciągów.

W końcu mój ostatni obóz Vipassany. Na tym już naprawdę wiedziałem, o co chodzi w medytacji, zająłem się praktyką. Na kursie istnieje pewnego stopnia sensoryczna deprywacja (zero telewizji, książek, telefonów, rozmów). W tym sfabrykowanym środowisku względnie łatwo jest skupić się na swojej osobie i penetrować kolejne warstwy świadomości. Przed kursem nie miałem żadnego ataku paniki przynajmniej parę miesięcy, depresja była jeszcze bardziej odległym wspomnieniem. Naprawdę myślałem, że pożegnałem oba te zjawiska. W drugi dzień kursu dogrzebałem się do lęku, przeżyłem na poduszce silny atak paniki, co poważnie mi zmęczyło organizm. Chciałem rezygnować, miałem myśli, że tracę umysł, jednak zostałem. I to wszystko się działo po tym jak już dawno mentalnie zażegnałem temat derealizacji. Trzeci dzień to więcej lęku, czułem derealizację prawie cały dzień. Wieczorem tego dnia mój umysł nieco odpuścił. Mogłem się przespać. ;) Czwarty dzień więcej lęku. Pamiętam, że wracały do mnie wszystkie nieprzyjemne historie i uczucia związane z lękiem, wszystkie używki, strach, że zwariuję, że serce nie wyrobi. ;) I to było straszne. Nie bardziej, niż niektóre ataki paniki wcześniej (zwłaszcza w szpitalu), ale czułem, że jestem krok od katastrofy. Jeden moment na poduszce bardzo dobrze pamiętam - czułem swoje szaleństwo, miałem wrażenie, że jak nie przestanę za chwilę obserwować, to nie odzyskam nigdy rozumu, to było bardzo straszne. Oczywiście to przesiedziałem, bo inaczej bym nie pisał o tym tutaj mędrkując się, ;D tylko dalej miałbym problem z lękiem. W którymś momencie wtedy przestałem się bać braku kontroli, szaleństwa. Piąty dzień przyszło w międzyczasie uczucie beznadziei i zagubienia, nagle zostałem zaskoczony nawrotem depresji. Kolejne dni, jakkolwiek ciężkie, były mniej męczące. Miewałem już przebłyski światła. Zdarzało się, że po dwóch godzinach medytacji wstawałem z poduchy, puszczały mnie wszystkie nieprzyjemne emocje, łzy mi leciały strumieniami. Chciało mi się śmiać, jakbym się czegoś naćpał. Wszystko, co robiłem, smakowało jakbym nie robił tego nigdy wcześniej. Czułem się bardzo, bardzo lekko, najlżej od lat i właśnie to uczucie było tak niezwykłe. Dodam, że nie jestem skłonny do tanich wzruszeń, amerykańskie dramaty mnie raczej żenują.

Od czasu ostatniego obozu nie doświadczyłem derealizacji, ani ataków paniki, jakkolwiek przeżyłem chyba już wszystkie możliwe sytuacje, które wcześniej wywoływały te uczucia.

II.
Medytując, nie zobaczysz czegoś, czego w Tobie nie ma. Zobaczysz natomiast wiele rzeczy, które już wcześniej widziałeś, a które odsunąłęś i których nie masz najmniejszej ochoty oglądać. (o ile Twoje zaburzenia są wywołane Twoimi doświadczeniami, a nie zaburzoną chemią ). Jeżeli nie chciałeś ich oglądać w takim stopniu, że to pojawiły się zaburzenia lękowe, to najpewniej przy obserwowaniu ich lęk się znowu pojawi. Uważam, że przez pewne rzeczy trzeba się po prostu przebić - na psychoterapii odbywa to się w podobny sposób - psychoterapeuta wyciąga brudy z podświadomości na wierzch, tam, gdzie można się z nimi rozprawić.

Także Twoim podstawowym problemem z medytacją może być to, że nie lubisz się koncentrować, może nie lubisz być sam, generalnie nie lubisz robić niczego, co Ciebie zostawia sam na sam z Twoim zwichrowanym umysłem. Kurs Vipassany byłby dla Ciebie strasznym miejscem. ;) Dla mnie każdy jeden był, ale nie mogę powiedzieć, bym żałował, bardzo się cieszę, że jeździłem. Kursy większość ludzi bardzo przeżywa emocjonalnie - ciało jest natomiast mocno związane z umysłem. Dlatego też gdzieś pod ręką zawsze jest lekarz, bo tam na pewno są jakieś wypadki.

Natomiast myślę, że stopniowe poszerzanie swojej świadomości, na sposoby mniej radykalne jest w stanie pomóc każdemu. Dotleniony umysł, proste ćwiczenia relaksacyjne (liczenie od 1 do 10) też poszerza świadomość. Wolałbym się zbyt nie przywiązywać do terminu 'medytacji', tym bardziej, że w którymś momencie ciężko rozgraniczyć, gdzie ona się kończy, gdzie zaczyna. W ogólności wydaje mi się, że chodzi o odważne poszerzanie świadomości i akceptacja wszystkiego, co jest jej częścią. Słyszę cały czas, że wszyscy zwyczajnie łykają co raz więcej tabletek. Mam pewne doświadczenia z nimi i myślę, że nie da się przecenić korzyści wynikających z ich krótkookresowego działania, ale na dłuższą metę to bardzo niebezpieczna sprawa. Na swój sposób działanie wszystkich psychotropów jest odwrotne do tego, co się próbuje osiągnąć w medytacji. Psychotropy sztucznie ingerują w chemię umysłu, przez to odwracając uwagę od lęku, czy czegokolwiek, co nas trapi. Medytacja idzie w stronę przeciwną - koncentracji, świadomości. Medytując, możemy zmierzyć się z emocjami, zamiast je wypierać. Każdy sposób w różnych sytuacjach ma sens. Myślę tylko, że ludzie zbyt mało probują być samoświadomi. Myślę, że takie "szczegóły" jak codzienna dawka ruchu (dotlenienie umysłu) i proste ćwiczenia relaksacyjne (już niekoniecznie Vipassana, która często jest zbyt grubą armatą) na dłuższą metę przynoszą ogromny postęp w świadomości. Dla mnie Vipassana zdziałała cuda, nie tylko wyciągnąłem się z bagna, ale też nauczyłem się być dużo bardziej szczęśliwym niż kiedykolwiek byłem, czego życzę innym.

III.

Monday 21 June 2010

do czego ja się mogę tutaj przydać ;)

Medytacja, której ja używałem i którą polecam, jest vipassana. Jest to medytacja niezrzeszona z buddyzmem, ani żadną inną religią, jakkolwiek środowisko i tło ma dość mocno buddyjskie, niesektaryjne.

Nie podejmę się wprowadzania nikogo w technikę, zwłaszcza tekstowo przez internet ;d bo nie jestem do tego wykwalifikowany. Chcę jednak wskazać właściwą drogę i pomóc w sprawach związanych z derealizacją i depersonalizacją, w szczególności jeżeli mają tło w atakach paniki i strachu (bo to był mój przypadek).

na dole posta, którego link wklejam poniżej są linki do jednej książki w dwóch językach (jest dostępna za darmo w internecie):
http://sciek.blogspot.com/2010/03/medytacja.html
Jest to książka, którą w ciemno mogę polecić każdemu, wygrzebałem ją 10 lat temu, w międzyczasie sporo innych widziałem i ten podręcznik moim zdaniem zostawia wszystkie inne w tyle. Jest praktyczny, pragmatyczny, dokładny, względnie krótki, zawiera tylko najważniejsze rzeczy, dzięki czemu można zająć się samą techniką.

Mnie osobiście do przodu bardzo popchnęły kursy medytacyjne vipassany (10-dniowe), link o nich zamieszczam tutaj: http://dhamma.org, jednak osobom z poważnymi zaburzeniami odradzam takie przygody. Ja tam dopiero poszedłem, jak było ze mną już względnie dobrze, ale i tak to, co mi tam wychodziło z podświadomości momentami mnie pochłaniało.

Nie jestem w stanie przewidzieć nawet solidnej częsci problemów, na który ktoś wpadnie, ale nauczyłem się przez te lata, że każda medytacja to jest dobra medytacja. Nawet jeżeli siedzisz na poduszce i dumasz o niebieskich migdałach przez 90% czasu, umysł nie chce się skoncentrować, to i tak poprzez same staranie ćwiczysz umysł i zbliżasz się do celu, czy szerszej świadomości.

To, do czego ja się mogę przydać w tej sytuacji ;p to konsultacje w wypadku jakby coś złego się działo. Jak już wcześniej pisałem, podczas medytacji widać znacznie więcej emocji niż w normalnym trybie funkcjonowania i są one znacznie bardziej intensywne. Czasem niesie to ze sobą nieprzyjemne doznania, ale bez odrobiny bólu nie ma postępu. ;) Suma sumarum lepiej przeżyć tą panikę parę razy na poduszce medytacyjnej i ją pożegnać, niż przeżywać ją całe życie w losowych, przeważnie stresujących sytuacjach, prawda? Także służę pomocą. ;)

Sunday 20 June 2010

oddech

Ta strona dla mnie umiera śmiercią naturalną. Wyleczyłem się jakiś czas temu. Chciałbym jednak się podzielić tym, co dostałem. Mam nadzieję, że komuś pomogą moje doświadczenia. W razie jakichkolwiek pytań służę pomocą. Wygrzebałem się z tematu schorzeń psychicznych na dobre, bez chemii, przy pomocy medytacji. Zdaję sobie sprawę, że strach wielu ludzi męczy w takim stopniu, że nei są w stanie usiedzieć z zamkniętymi oczami przez minutę bez różnych przykrych natrętnych myśli. Sam bywałem w różnych stanach. Nie raz jak siadałem podczas ataku paniki, by ogarnąć, co się ze mną dzieje, miałem wrażenie, że straciłem umysł, że umarłem. Intensywne doznania. ;) Jednak jak popatrzę z perspektywy czasu, co się ze mną stało, to widzę, że to była jedyna sensowna droga. Można uciekać przed strachem nieskutecznie latami, lub zmierzyć się z nim raz i o nim zapomnieć.

To, co zauważyłem na forach to fakt, że wielu ludzi, którzy cierpią na zaburzenia psychiczne związane ze strachem, korzystając z internetu zbyt się fikse na swoim schorzeniu. Tworzycie sobie grupki na wzór AA, siedząc w tym temacie przez cały czas często tylko się wzajemnie nakręcacie i podtrzymujecie nawyki myślowe, które są przyczyną waszych cierpień. Z jednej strony często słychać słowa wsparcia, życzenia nadziei, ale czy to nie właśnie te same słowa kreują sytuację jako beznadziejną?

Derealizacja i zaburzenia lękowe (u mnie zawsze szły w parze) to nie jest słuszne kółko zainteresowań. To jest temat, którego należy się pozbyć i zacząć znowu żyć. Ja wiem, że nikt tego nie robi z wyboru. Jednak podejście, które towarzyszy tym zaburzeniom, niejako determinuje fakt, że one nie mijają. To oczywiście nie jest nikogo wina, ale dobrze jest zdać sobie z tego sprawa. Kompulsywna chęć odsuwania strachu, która nam wszystkim towarzyszy, ten strach tylko wzmaga. To jak gaszenie ognia benzyną. Psychotropy na mnie działały podobnie. Następnym razem, jak będziesz miał problem ze strachem, zamknij oczy, spokojnie policz od jednego do dziesięciu i obserwuj cały ten chaos, który ci się pętli w głowie. Kiedy otworzysz oczy, świat dalej będzie w tym samym miejscu.

Nie jestem lekarzem, psychiatrą ani psychologiem. Mój psycholog nie potrafił mi pomóc, kiedy chorowałem. Dzięki temu, że przesiedziałem na poduszce medytacyjnej dużo czasu i przyjrzałem się z bliska derealizacji, zauważyłem wiele nawyków mentalnych, które są przyczyną tego zjawiska. Nie polecam nikomu zamkniętego odosobnienia medytacyjnego w przypadku głębszych zaburzeń. Jednak poszerzanie świadomości można zacząć wszędzie. Wystarczy obserwować. Nie robimy tego, bo boimy się patrzeć. Jednak małymi krokami strach można przełamywać, nie trzeba od razu rzucać się w głębie podświadomości. Ja już wiem, że świadomość wystarcza, że kiedy już obejrzysz wszystko, co masz w głowie, strach sam zniknie, bo już nic nie będzie obce. Koncepcyjnie to naprawdę jest takie proste - wystarczy po prostu obserwować i samo minie. W praktyce proces obserwacji wyzwala tak dużo strachu, że nie jesteśmy tego w stanie patrzeć. Medytacja (nie każda, ale te, które się skupiają na świadomości) to natomaist nic innego jak technika obserwacji. Możemy się stopniowo nauczyć patrzeć w sposób zdystansowany względem swoich emocji.

Wszyscy chyba mamy momenty względnego spokoju. I wtedy właśnie trzeba walczyć ze strachem, wyjść na przeciw, nie czekać aż zaatakuje. W razie pytań służę pomocą.

post forum

Jeżeli ktoś już czytał to na forum, to przepraszam, że klonuję kontent, ale jest późno i mam ochotę oszczędzać słowa. ;)

Właśnie czytałem posta dotyczącego listy osób całkowicie wyleczonych. Ja jestem całkowicie wyleczony, jak się domyślacie po temacie, przypisuję ten efekt godzinom spędzonym na poduszce medytacyjnej. Jednak po kolei.

Na swoim koncie mam dość głęboką dwuletnią depresję. Chodziłem do psychologów, w moim przypadku nie pomagało. Potem (po roku depresji), chociaż długo się wzbraniałem, zacząłem łykać psychotropy, których efektem ubocznym nabawiłem się ataków paniki i derealizacji (wiążę to z lekami, ponieważ w tym samym czasie się pojawiły). Odstawiłem psychotropy, wróciła depresja. Od tych stresów nabawiłem się nadciśnienia i serce mi zaczęło dziwnie chodzić (arytmia), mój kardiolog był zdziwiony że w wieku dwudziestuparu lat takie rzeczy mi się dzieją. Wtedy miałem najgorsze filmy, czasem wydawało mi się że umarłem, świat widziałem całymi dniami za szybą, strasznie się bałem, parę razy miałem omamy słuchowe. Potem medytowałem. Serce się uspokoiło, wszystko się uspokoiło.

http://www.derealizacja.fora.pl/praktyczne-porady,3/lista-osob-calkowicie-wyleczonych,807.html

autor postu cytuje: "Zdaje sobie sprawę, z takich pojęć jak remisja, nawroty czy iluzja wyleczenia."

Również w moim wypadku nie raz wydawało mi się, że już poradziłem sobie z dolegliwościami, które później wracały. Później jednak, medytując, zaobserwowałem co tak naprawdę się działo wcześniej, kiedy wydawało mi się, że już jestem zdrowy. Tak bardzo chciałem się uwolnić z derealizacji, że wypierałem strach w podświadomość, , zaprzeczałem niejako jego istnieniu.

To, do czego zmierzam, to fakt, że medytacją można rozszerzyć świadomość na wszystko co się dzieje, a poszerzona świadomość to nic innego jak psychoterapia, z której nigdy nie wyciąga się mylnych wniosków. Zdaję sobie sprawę, że wielu z was jest w na tyle złym stanie, że już zamknięcie oczu na chwilę jest problemem, ale ja też z choinki się nie urwałem, naprawdę w życiu miewałem straszne, surrealistyczne przeżycia i uważam, że stopniowe poszerzanie świadomości może pomóc każdemu.

Jakiś czas temu już napisałem parę postów na blogu. Zamieszczam tutaj linka, jeżeli ktoś chciałby spróbować medytacji w celu przełamywania przyczyn swoich schorzeń, służę pomocą. [url]http://derealizacja.blogspot.com[/url] Jest to na pewno trudniejsze niż łykanie tabletek. I, zwłaszcza na początku, wyzwala dość dużo emocji (a właśnie przed tym uciekamy, gdy jesteśmy chorzy, przyznacie?). Na dłuższą metę jednak moim zdaniem to najlepsza, najstabilniejsze i dająca najlepsze efekty droga. Ja już nie wrócę do żadnej depresji, żadnych nerwic, żadnych psychoz, ani lęków, co do tego nie mam wątpliwości. Życzę wam tego samego.

Saturday 27 March 2010

vipassana

byłem na 10dniowym kursie vipassany. znikł strach, całkiem.

mi pomogło. w momencie, gdy zaczęły stare sprawy wychodzić ze mnie, czułem dużo strachu. przeżyłem kilka ataków paniki.

nabrałem nieco pokory, nie jestem taki pewny, czy tak śmiało w tej chwili powinienem namawiać ludzi do medytacji przy problemach psychicznych. ;) trzeba wolno. ;) spokojnie. ;) 10-dniowy kurs vipassany to nie jest wyjście, tam jest szybko, głęboko w podświadomość.

medytacja wygrzebuje to wszystko z podświadomości. i przez moment jest piekło. ale jeżeli będziesz ten moment po prostu obserwować, może to być twoje ostatnie piekło.

ten blog będzie powoli gnił. nie mam już o czym pisać. ;) mam nadzieję, że ktoś jednak z niego skorzysta.

Sunday 29 November 2009

alkohol

Mam za sobą dwa dni imprezy i pewien mętlik w głowie, dlatego jest okazja, żeby coś tutaj mądrego napisać.

Czuję z tyłu głowy lęki. Coś tam niepokojącego mi siedzi. Krótko spałem, ale teraz nie mogę spać, kiedy się kładę, zaczynam głośno słyszeć swoje myśli, niepokojąco wyraźnie widzieć to, co sobie wyobrażam, lęka mnie to.

Wiem, że jak się temu poddam, włączy mi się DD. Z drugiej strony też wiem, że jeżeli będę "na siłę" starał się nie stresować, efekt będzie zupełnie odwrotny. Piję szklankę wody z magnezem, jem pomarańczę, piję melisę.

Coś mnie kłuje po prawej stronie, na wysokości serca. Nowy ból. Włącza mi się hipochondria gdzieś pod kopułą, ale odbieram ataki. Nie będę czytał internetu. ;-) Nie będę sprawdzał. Po dwóch nieprzespanych nocach pełnych alkoholu kłucie, choćby nowe, jest w granicach normy.

Najbardziej mi się nie podobają od czasu do czasu pojawiające się natarczywe myśli.

edit: wtedy odpuściłem pisanie tego posta. Jest dwa dni później. Czuję się już całkiem normalnie.

Monday 23 November 2009

przerwa

Tydzień temu, jeden z licznych momentów zaburzeń świadomości. Po raz pierwszy próbowałem sam atak przesiedzieć, medytować. Po 10 minutach na poduszce wszystko wróciło do normy. (Swoją drogą zastanawiam się, czemu nigdy wcześniej tego nie próbowałem? Może w sytuacjach lękowych medytacja to nie jest pierwsza rzecz, o której człowiek myśli, ale z drugiej strony to już parę dobrych lat) W następny dzień jeszcze nieco dziwnie czułem się na uczelni. Skupiłem się na oddechu. I od tygodnia żadnego epizodu derealizacji. Chociaż byłem zmęczony, był nawet alkohol. Przeszło, nie wróci? Nie wiem. Na razie czuję spokój.